Kultura w Poznaniu

Opinie

opublikowano:

Walka o złote jabłko

Wesele na początku tygodnia? Dlaczego nie! Zwłaszcza, jeśli nie przewiduje oczepin, nie zmusza do truchtu przez salę w rytm Jedzie pociąg z daleka i nie przerywa zabawy o północy, by dumnie wwieźć na parkiet upieczonego prosiaka nafaszerowanego jabłkami. A nie, chwila, o jabłku to akurat coś było...

. - grafika artykułu
fot. Bartosz Seifert

Było o złotym jabłku i było o olimpijskich boginiach zagranych przez trzy wyjątkowe dziewczyny, z powodu których władze poznańskiej Akademii Muzycznej zasiadły na widowni Teatru Animacji. Boginie, czyli wesele, na które zostaliśmy zaproszeni, to dyplomowy spektakl studentek Katedry Musicalu AM. Wydarzenie ważne i poważne, a jak spektakl? Sprawdźmy!

Ślub wzięli Peleus i Tetyda, o czym dowiadujemy się już na samym początku, który zaczyna się od naprawdę dobrego, energetycznego i wcale nie banalnego muzycznego openingu autorstwa odpowiedzialnego za całość kompozycji Radosława Matei, trochę w klimacie disco szaleństwa z otwarcia Zakonnicy w przebraniu, trochę w klimacie Paddymanii z Virtuoso. Muzyka to jeden z highlightów tego spektaklu: interesująca, momentami zabawna (nie mylić ze śmieszną), i zawsze w punkt. Nie tylko współtworzyła świetny klimat, ale i budowała każdą z postaci, nadając jej za pomocą solowego songu indywidualnego charakteru.

Kostiumy Natalii Krynickiej to drugi z elementów, któremu nie sposób coś zarzucić - zwłaszcza po poprzedzającej spektakl zapowiedzi Michała Łaszewicza, Kierownika Katedry, który dziękując za przybycie i okazane wsparcie, napomknął o polu budżetowego manewru, w którym Krynicka poradziła sobie doskonale. Boginie i inni olimpowi mieszkańcy i przybysze byli połączeniem antycznych inspiracji z nowoczesnością. Peruki i makijaże były dopracowane z pomysłem i choć garnitury Hefajstosa i Zeusa nie były tak świetne, jak ten Peleusa - razem tworzyło to spójną całość, która razem z żywiołową choreografią Anny Beker dopełniała historii.

Last but not least - tekst. Oliwia Nazimek napisała tekst-matrioszkę. Warstwa pierwsza, mitologiczna, była podstawą całej historii i dramaturgii. Złote jabłko, które bogini Eris rzuciła podczas wesela Peleusa i Tetydy, staje się przyczyną sporu trzech najpotężniejszych bogiń: Hery, Afrodyty i Ateny. By doprowadzić do sprawiedliwego (czy raczej "sprawiedliwego") rozstrzygnięcia, Zeus prosi o pomoc Parysa, który musi wybrać między nagrodą w postaci władzy od Hery, mądrości i sławy od Ateny i najpiękniejszej kobiety za żonę od Afrodyty. Kto mógł wiedzieć, do czego to doprowadzi... (Spoiler alert - do wojny trojańskiej, ale o tym już kiedy indziej).

A do czego doprowadziło obsadzenie dyplomantek w rolach Bogiń?

W przypadku Hery, w którą wcieliła się Oliwia Łukawska - do refleksji nad tym, jak niełatwym zadaniem jest wykreować postać kobiety, od której bije nie tylko ciepły blask, ale i autentyczna potęga. Jej Hera była pewna, ale i zagubiona, zdecydowana, ale i wątpiąca. Im dalej w historię, tym więcej ognia z jej wychodziło, a jej ostatnia solowa piosenka w spektaklu była najmocniejszym elementem jej wystąpienia.

Julia Marcinkowska w roli Afrodyty była efemeryczna i uwodzicielska, ale jednocześnie niepozbawiona charakteru i indywidualnego sznytu. Głos Julii jest głosem pięknym, potężnym i ogromnym; to jeden z tych, nad którego kalibrem łatwo można stracić panowanie. Na szczęście Afrodyta trzymała poziom, pion i każdy inny kierunek, wykorzystując do swojej aktorskiej kreacji pełnię możliwości.

Atenę zagrała Weronika Łoś i choć Hera w jej wykonaniu mogłaby być równie satysfakcjonująca, bogini mądrości byłaby dumna i wdzięczna Weronice za sposób, w jaki ją przedstawiła. Jej solowy utwór nie należał do najłatwiejszych, a mimo tego poradziła sobie z nim bardzo dobrze. Jej Atena budziła respekt i podziw, a jednocześnie sprawiała wrażenie, jakby skrywała w sobie duże pokłady nieodkrytej jeszcze nawet przez siebie samą czułości.

Wierzę, że z biegiem czasu i nabywanych doświadczeń, dziewczyny w każdej kolejnej roli będą czuły się coraz bardziej swobodnie i pewnie. Trudno było też oczekiwać po Boginiach pełnej świadomości własnego głosu czy ciała (co rzadko, ale jednak zwracało uwagę, zwłaszcza w choreografiach), skoro dopiero wyruszają w podróż do odkrycia tychże. Każda z nich ma potencjał, jest zdeterminowana i oddana swojej pracy, a to na początek więcej niż dużo.

Poza dyplomantkami, chciałabym wspomnieć dwie, trzy właściwie rzeczy: Eris, czyli Hannę Ober i jej doskonałą solówkę, aż kipiącą mroczną energią, knowaniami i chęcią zalania świata falą chaosu oraz dwie drugoplanowe boginie - Wiktorię Krakowską i Agatę Kądzielawę, które otworzyły drugi akt duetem rodem z Chicago - klimatycznym, brudno-jazzującym i dającym wspaniały inside w zakulisowe życie każdej produkcji. Velma i Roxy lubią to!

Wracając do fabuły i sięgając głębiej, pod przykryciem mitu dostajemy opowieść o mocy kobiet. Oczywiście - choć od początku spodziewamy się, że finał uderzać będzie właśnie w te tony, dopiero druga połowa drugiego aktu przynosi zmianę biegu wydarzeń. Zanim to nastąpi, boginie pod wodzą Zeusa i Parysa serwują nam konkurs piękności, w którym odnaleźć można warstwę trzecią - gorzki komentarz branżowej rzeczywistości połączony z refleksją na temat ciągłego uprzedmiotowienia kobiet.

Jesteś posiadaczką potężnej wiedzy, której wykorzystanie może zaprowadzić Cię daleko? Aha, świetnie, ale czy mogłabyś się uśmiechnąć? Wszystkim nam będzie wtedy milej...

Lata treningów doprowadziły Cię do doskonałości i w swojej dziedzinie nie masz sobie równych? To wspaniale, ale czy mogłabyś robić to bardziej sexy?

Kwiatuszku, nikt tutaj nie wątpi, że masz coś wartościowego do powiedzenia, ale "Wszystko zależy od Pana" to najlepsze, co mogę od Ciebie usłyszeć. Jesteś wtedy taka piękna...

Konkursowe zmagania bogiń zdawały się trwać w nieskończoność. W pewnym momencie byłam już nimi mocno poirytowana - jak długo można to znosić? Irytacja zamieniła się w gorące kibicowanie, kiedy spojrzałam na ten nieszczęsny pojedynek przez pryzmat świadomości na temat tego, ile czasu musi czasem upłynąć, by znaleźć w sobie siłę na powiedzenie stop i wyznaczenie jasnej granicy. Kiedy Boginie odnalazły wreszcie w sobie tę siłę, zaprezentowały ją tak, że ze sceny posypały się iskry, a rapująca Hera z klasą i charakterem pokazała jury konkursu, gdzie raki zimują. Trudno pozbyć się wrażenia, że Nazimek podczas pisania tego tekstu czerpała z własnych środowiskowych doświadczeń. Perspektywa ta sprawia, że występujące w rolach głównych - Oliwia, Julia i Weronika - mogą potraktować Boginie, w których grały, jako pewnego rodzaju przestrogę. Branża, do której wchodzą, nie jest łatwą rzeczywistością, ale jeśli nie zatracą swojego głosu i przekonania o tym, że korzystanie z niego nie jest przywilejem dla wybranych przez Zeusów i Parysów tego świata, a obowiązkiem - żadne złote jabłko nie podetnie im skrzydeł.

Widownia Teatru Animacji, który na jeden wieczór zamienił się w salę weselną Peleusa i Tetydy, drgała w posadach od rozentuzjazmowanych okrzyków i oklasków. Kadra Katedry Musicalu poznańskiej Akademii Muzycznej, która sprawowała pieczę nad tą produkcją, to ludzie, których naprawdę chce się mieć obok na początku swojej zawodowej drogi. Realizowanie przez akademie muzyczne spektakli dyplomowych w wersji full pro (oczywiście na tyle, na ile pozwala na to budżet) to ogromna rzadkość, dlatego zapewnienie takich warunków musicalowym adeptkom to niewątpliwie rzecz warta odnotowania, a towarzyszenie temu z widowni i obserwowanie całego zaangażowania z boku - to była czysta przyjemność. Gratulacje!

Marta Szostak

  • Boginie - spektakl dyplomowy Katedry Musicalu Akademii Muzycznej w Poznaniu
  • reż. Piotr Kaźmierczak
  • Teatr Animacji
  • recenzja z 6.05
  • kolejne spektakle: 12-13.05, 20.05

@ Wydawnictwo Miejskie Posnania 2024